To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
BARFny Świat
Dieta BARF dla kota, psa i fretki. Naturalne i zdrowe żywienie zwierząt domowych.

BARFne Życie - Frecie opowieści

harpia - 2012-02-26, 00:26
Temat postu: Frecie opowieści
Na wstępie przepraszam za rozwiązłość języka, ale ze względu na pokaźne stado, nie dało się tego streścić w kilku słowach (i tak się starałam) :-)

Hej :mrgreen:

Najwyższa pora założyć osobisty temat stada żyjącego ze mną pod jednym dachem :kwiatek:

Żeby całość była spójna muszę cofnąć się troszkę w czasie, jakieś 12-13 lat ;-)

Wtedy byłam zapalonym akwarystą, łykałam wiedzę akwarystyczną jak bocian żaby, zaczęły się fora internetowe, administrowanie, moderowanie, myślałam o zajęciu się tym poważnie, może jakiś sklepik specjalistyczny.
Miałam dobrego znajomego, również akwarystę od którego brałam materiał na dekorację (taakie łupki miał :love: ), pewnego dnia zadzwonił, żebym mu pomogła, bo pod drzwiami jego mieszkania siedziało "coś", to "coś" wlazło mu do łazienki i nie wie co dalej robić bo pies ma chrapkę na tego stwora.
Pojechałam i przywiozłam fretkę, byłam tępa jak obuch siekiery i na dzień dobry mały dostał talerz wątróbki wieprzowej a matula gdy tylko zobaczyła stwora, stwierdziła, że chyba mnie po****ło bo sprowadzam do domu szczury :mrgreen:
Mały dostał na imię Niko i był ze mną 2 tygodnie, niestety znalazł się właściciel i nijak nie dało się wyrwać małego (a było skąd, po długim czasie dowiedziałam się, że mały został sprzedany dalej, miał 4 lata jak umarł na chłoniaka), oddanie tego szkraba cholernie bolało.
Od razu zaczęłam szukać fretki poprzez internet, znalazłam nie istniejącą już Fretkową Akcję Adopcyjną (FAA, której później byłam członkiem), tam znalazłam samczyka z Łodzi, udało się z transportem i tak trafił do mnie Kuki.
Kuki przyjechał chory, okazało się, że w poprzednim "domu" nikt nie akceptował zapachu jajecznego samca i młody został wykąpany (a był to listopad) po czym zostawiono go w jakiejś przybudówce(!!!), moja wet zdiagnozowała ciężkie zapalenie płuc, walczyliśmy 2 tygodnie, niestety bezskutecznie, mały umarł :-(
Bolało jeszcze bardziej, zaczęłam się zastanawiać czy będę mogła mieć fretkę, czy to nie jakieś fatum.
Kilka dni po śmierci Kukiego zadzwonił znajomy weterynarz z Krakowa z informacją, że jest fretka u niego, pojechałam i przywiozłam, ktoś zostawił paromiesięcznego samczyka do uśpienia bo... gryzł! Ja się nie dałam, to miała być moja fretka i nikt nie mógł zrobić jej krzywdy, o!
Przyjechał wystraszony szczyl, któremu dałam na imię Tico (później Ticiol), gryzł faktycznie, ale nie tak by go za to zabijać!
Ticiol był moją ukochaną fretką, przeżył ze mną długie lata, w 2009 roku zaczął mieć problemy ze zdrowiem (rozdrapywał sobie brzuch do krwi, nie dawno dowiedziałam się, że mógł to być rak skóry), odszedł końcem stycznia 2010 roku na niewydolność krążeniową, miał wtedy ponad 8 lat.
Ticiol nauczył mnie rozumieć skomplikowany charakter fretki, nie był ciapą, nie kochał bezwarunkowo, ale zasłużyłam na jego przywiązanie. Dzięki niemu pokochałam fretki miłością dożywotnią i bezgraniczną, on był moim nauczycielem a lekcje, które mi dał wykorzystuję po dziś dzień.
Mój Ticiol:


2 tygodnie po przyjeździe Ticiola, przyjechał Puszek. Pusio pochodził z Warszawy, urodził się jako mezalians swojej matki z jej własnym bratem (pewna kobieta dostała w prezencie trzy fretki, miała je podchować i zrobić sobie z nich... kołnierz, babka się wkurzyła i oddała trójkę do adopcji, było to rodzeństwo, dwa samce i samica, niestety już w ciąży). Puszek jak i reszta rodzeństwa obciążony był deformacją ciała, ale nie przeszkadzało mu to w życiu (a wręcz zyskał dzięki temu wielką siłę). Po paru dniach spięć z Ticiolem, stali się nierozłączną parą na wiele lat. Puszek odszedł końcem listopada 2009 roku przez niewydolność nerek spowodowaną atrofią pęcherza, miał wtedy 6,5 roku.
Pusio był ostoją spokoju, tym przysłowiowym kwiatem na tafli jeziora, nigdy nikogo nie zbił, kochał jeść, turlać się, gonić whiskasowe myszki i spać brzuchem do góry :-)
Puszek:


Z chłopcami przeżyliśmy pierwszy rok sam na sam, któregoś dnia znalazłam ogłoszenie o pół rocznej samiczce imieniem Rosa (tfu, tfu, tfu), jedno pytanie do mamy (chcesz mieć swoją fretkę?) i już jechałam do Krakowa bo maleństwo. Przywiozłam ją we własnej czapce (dostała mikro transporter bez odrobiny kocyka, a to była zima) schowanej pod kurtkę, w domu maleństwo dostało na imię Haidi.
Haidi była Matką Polką wszystkich fretek jakie były tu i tych tymczasowych, kochała cały świat poza... Ticiolem, do końca ich dni akceptowali tylko swoją obecność, bez oznak sympatii, tak bywa.
Haidi miłością bezgraniczną pokochała Puszka, byli parą nierozłączną, razem spali wtuleni w siebie, razem jedli, bawili się, gdy Puszek odchodził wiedziałam, że Haidi nie zostało wiele czasu, nie spodziewałam się tylko, że to będzie tylko... 14 dni :cry:
Haidi odeszła 14 listopada 2009 roku, 2 tygodnie po Puszku, była przykładem miłości po grób, oficjalną przyczyną śmierci był nowotwór nadnerczy z przerzutami do wątroby i śledziony. Miesiąc przed jej śmiercią rutynowe badania nie pokazały żadnych zmian, była zdrowa...
Haidi wiek był nieznany, w chwili śmierci miała prawdopodobnie 6-7 lat.
Haidi - Mamuśka Freciego Narodu:


Mniej więcej rok później zaczęłam rozglądać się za fretką od hodowcy, marzył mi się silver, w Polsce takiego koloru nie można było zdobyć, zaczęłam szukać w Czechach.
Znalazłam tam hodowlę w której planowano maluchy w takich kolorach, ale przez ingerencję osób trzecich nie dane mi było ziścić marzenia, samiczka, która miała być moja, trafiła do Krakowa, do hodowli Bungo, po roku albo dwóch uciekła przez źle zabezpieczone drzwi (urok nie zamykania i nie sprawdzania gdzie są własne zwierzaki), zabił ją samochód.
Ja nadal szukałam silverka, na zlocie fretkowym poznałam zafreconą Małgosię, która miała dwie samiczki i planowała maluchy, od razu powiedziałam, że jak będzie sreberko to ja kcem :mrgreen:
Sreberko się urodziło, jedyne w miocie i zupełnie wyjątkowe bo z jedną czarną nogą :love:
Niestety błędy żywieniowe zrobiły swoje i miot cierpiał na krzywicę, moje maleństwo było jednym z bardziej pokręconych biedactw, ale to nie zniechęciło mnie, pojechałam po niego do Karpacza.
Po powrocie do domu byłam przerażona stanem małego, który nie chodził a jedynie pełzał i podskakiwał, pierwsza wizyta u weterynarza skończyła się moim wyjściem, wet koniecznie małego chciał uśpić, nie dawał mu więcej jak 3 miesięcy życia. Ja się uparłam i zaczęliśmy leczenie z moją panią wet, mały dostał na imię Foczek (po sposobie chodzenia), nie dało się odwrócić zniekształceń kości, ale zatrzymaliśmy krzywicę. Foczuś to był mały agresor, mimo małych rozmiarów rozstawiał po kątach każdą inną fretkę, był bardzo zżyty ze swoim stadkiem. Focz był alergikiem, był tylko na jagnięcinie i króliku, każde inne mięso powodowało wypływ ropy z oczu, uszu i nosa. Kiedyś dostałam nawet wielkie opr. na forum miau za to, że szukałam koniny, jak można jeść konia :food: :mrgreen:
Foczuś przeżył z nami 5 lat (a dawano mu 3 miesiące...), odszedł w tajemniczy sposób, sekcja wykazała niewydolność wielonarządową, po prostu wszystkie narządy przestały działać, jakby mały był zaprogramowany na tylko tyle czasu a później stop. Podejrzewałam zatrucie mięsem królika, ale po jakimś czasie złapałam kontakt z dziewczyną, która miała brata Foczka, jej mały odszedł w identyczny sposób krótko po Foczku. Do dziś nie wiem co to było.
Foczuś:


Razem z Foczkiem przyjechało kilkoro jego rodzeństwa (pełnego i przyrodniego), które poznajdywały tu swoje domy, została tylko jedna samiczka i przez zasiedzenie została w domu. Myszka bo tak miała na imię była przyrodnią siostrą Foczka, nie ukrywam, że przez długi czas żyła w cieniu chorego brata, Myszka była mała niepokorną istotą (może przez dolewkę dzikiej krwi w postaci dziadka), bardzo kochającą brata. Była wraz z Niobe (o której zaraz napiszę) założycielką hodowli, doczekała się dziewiątki bąbli w 2007 roku i jednego w 2008. Odeszła 1 czerwca 2008 roku przez źle przeprowadzoną kastrację, wystąpiła niewydolność nerek (weterynarz podczas kastracji uszkodził nerki zbyt długimi nićmi, którymi zszywał cięcia), Mysia miała wtedy tylko 3 lata bez jednego miesiąca :(
Jedna z córek Myszki z 2007 roku, niejako przez przypadek pociągnęła dalej jej linię, dziś Myszka żyje w licznych wnukach i prawnukach mieszkających we Włoszech, oraz w mojej Demetrze, jej wnuczce :-)
Mysia:


W 2006 zaczęłam "chcieć" mieć następną fretkę (tak, to choroba), trafiło na malca od pewnej osoby z Katowic, malutka była w moim ukochanym kolorze black roan mitt, przyjechała jako 8 tygodniowy szkrab i w ciągu miesiąca umarła - nosówka poszczepienna :-(
Gryzoń:


Po Gryzoniu nie wiedziałam czy mam zachować kwarantannę czy też nie, weci twierdzili, że nosówka poszczepienna nie przenosi się tak jak standardowa (co potwierdziło się z braku objawów u moich innych fretek), po dwóch miesiącach zadzwoniła do mnie kobieta z Krakowa, że ma fretkę do oddania, znalazła ją na ulicy. Pojechałam i przywiozłam, wiedziałam, że zostanie z nami, chudzinka dostała na imię Maja.
Maja była pierwszą prawdziwą barfiarą, widocznie na ulicy nauczyła się łapać ptaki bo potrafiła pół dnia czaić się na balkonie i łapać jaskółki, które niefortunnie wylądowały na poręczy balkonowej. Wcinała pisklęta kurczaka i gęsi, gołąbki.
Odeszła końcem listopada 2010 roku przez niewydolność nerek, miała wtedy prawdopodobnie 7 lat.
Maja była moim oczkiem w głowie, wspaniałą istotą kradnącą serca bez wysiłku, do dziś mam gulę w gardle gdy oglądam jej zdjęcia :-(
Maja przez całe swoje życie pozostała samotnikiem, nigdy nie zgodziła się z żadną inną fretką.
Moje Majo Jajo:


Niedługo po wzięciu Mai znajoma zrobiła mi prezent w postaci Niobe - samiczki z Krakowskiej, nie istniejącej już hodowli Axa. Niobe przyjechała do mnie mając 3 miesiące, dopiero wtedy zrozumiałam różnicę między fretką po przejściach, a szczeniakiem z hodowli.
Niobe stała się założycielką hodowli Argentovivo (wraz z Myszką), kiedy to pod wpływem impulsu i odrobiny szaleństwa, pojechaliśmy na krycie do Rzymu, owocem tego szaleństwa była siódemka szkrabów, bardzo udanych bąbli :) Niobe w swojej karierze hodowlanej doczekała się jeszcze dwóch miotów, łącznie 14 potomków. Dziś jest już niekoniecznie stateczną Babcią na emeryturze, nigdy nie chorowała poza wykryciem guza jajnika w zeszłym roku, ale szybkie wycięcie zlikwidowało problem. Niobe to świrus, mimo swoich prawie 6 lat zachowuje się jak... gówniarz :twisted:
Niobiszon:


Jak już wspomniałam, Niobe doczekała się 14 bąbli, ze mną została jej córka z pierwszego miotu 2007 - Freja. Freja była niejako "poprawką" Foczka, miałam w końcu swojego roanka w pełni zdrowego, takiego jakiego chciałam. Freja najmniejsza z miotu wyrosła na potężną samicę, której waga waha się na 1300g, niestety ta wielkość była prawdopodobnie przyczyną problemów i czwórka dzieci Frei stała się końcowym łańcuchem linii Niobe i Maksa. Freja w tym roku zaliczy 5 urodziny, jest zdrowa jak rydz i wraz z mamą przestawiają mieszkanie do góry nogami ;-)
Freja:


Mniej więcej w połowie 2008 roku (pamięć zawodna do dat) przyjechały trzy fretki, zapomniałam już kto był pierwszy, ale chyba Mami.

Mami to znajda, ktoś znalazł ją i jej ósemkę lub dziewiątkę malców na ogródkach działkowych, Mami sama wykarmiła swoje kluchy. Pojechała z dzieciakami do domu tymczasowego gdzie banda dorastała i po osiągnięciu 8 tygodni, rozjechała się do nowych domów, została tylko ona - Mami.
Mami według domu tymczasowego była bardzo agresywną fretką, nikt nie był chętny przygarnąć agresora więc rozważano odesłanie jej do schroniska dla dzikich zwierząt w Mikołowie, jak tylko to usłyszałam zdecydowałam, że mała trafi do mnie na resocjalizację, a później znajdę jej dom.
W kilka dni później przyjechała, byłam nastawiona na atak jak tylko ją wypuszczę, ale po otwarciu transportera nic się nie stało, zajrzałam do środka, a tam z tobołka szmatek spozierały na mnie przerażone oczka, usiadłam obok transportera, zdjęłam rękawice i czekałam, po dłuższej chwili wyszła, podeszła do mnie, wspięła się na ręce i tak została.
Już wiedziałam, że nikomu jej nie oddam, fakt, pierwsze dni były różne, Mami podgryzała, ale po miesiącu czasu przesiadywała mi na ramieniu wielce szczęśliwa, że robi wszystko razem ze mną. Jeszcze jedno zadecydowało, że Mami została, ona była kopią charakteru Myszki, czasami przerażało jak bardzo była podobna do niej, te same ruchy, zachowanie.
Dziś Mami zmaga się z nowotworem, walczymy już parę miesięcy i niekoniecznie wygrywamy bo nie wygramy, ale wyrywamy jak najwięcej czasu dla niej, jak na razie udawało się wyszarpać ten czas, niestety najbliższy poniedziałek będzie decydujący bo źle się dzieje :(
Mamiątko:


Misiek to był "spontan", zobaczyłam ogłoszenie na forum, że kobitka chce sprzedać samca, napisałam i po kilku dniach przyjechał.
Miś był moim pierwszym samcem, który miał pozostać jajeczny i przy dobrych wiatrach, zostać ojcem, nie ukrywam, że aromat samca w rui na początku powodował myśli samobójcze, ale do czego się człowiek nie przyzwyczai :mrgreen:
Miś został ojcem 11 pociech w 2009 i 2010 roku i dziadkiem 11 ;-)
Misiek jak na Misia przystało jest wielki, jako nie kastrowany ważył prawie 3kg, to etatowy pasibrzuch i ukochana "poducha" Mami, z którą dzieli klatkę.
Miś:


Trzecia fretka była kompletnie nie planowana, pojechaliśmy na krycie do Niemiec, tam podczas rozmowy z hodowczyni samca, który krył naszą samicę powiedziała, że ma fretkę, której pewnie nikt nie kupi i czy my nie chcemy, pokazała nam paromiesięczną bidę, piękną czarnuszkę z zielonymi oczyma, nie wyglądała na zdrową, chodziła jak kaczuszka.
Mała kupka nieszczęść przyjechała z nami, dostała na imię Isia i od razu odwiedziła weta.
Mała prawdopodobnie zaliczyła przyduszenie podczas porodu, była lekko upośledzona umysłowo, miała stwierdzoną dysplazję stawów biodrowych, kostnienie stawów skokowych.
Isie zaadoptowała Mami, pokochała ją całym swoim małym serduszkiem, to była jej wielka przyjaciółka z którą się bawiła, którą się opiekowała i po której nosiła kilkumiesięczną żałobę tak dużą, że trzeba było leków uspokajających (nigdy nie zapomnę tego wycia z rozpaczy) i ręcznego karmienia.
Isia, malutki bzyczek kochany przez wszystkich a najbardziej przez Mami, odeszła w marcu 2010 mając niespełna 2 lata, przyczyną był wylew krwi do mózgu, nic nie dało się zrobić :-(
Isia była przykładem jak zagraniczne hodowle, stawiając na kolory i długość włosa nie liczą się kompletnie ze zdrowiem zwierząt :-(
Isiałka:


Wiosną 2010 roku przyjechały do mnie dwie samiczki i samiec z likwidowanej pseudohodowli, jedną z nich była moja prawnuczka - Demeter.
Demi, której matką była córka Myszki a ojcem niemiecka czarna angora stała się nadzieją na odbudowanie linii Myszki w Polsce, u mnie nie doczekała się maluszków, ale mamy jeszcze trochę czasu :)
Demiątko jest spokojną panienką, kochającą miętoszenie, tulenie i noszenie na rękach.
Demi:


Razem z Demi przyjechała Baffi, na początku nie miała zostać, ale nie dużo brakowało by mnie urobić, Baffi przechszczona w domu na Fiffi stała się przyjaciółką Demeter, są nierozłączną parą jak Flip i Flap :)
Baffi w 2011 roku została mamą dwójki bąbli z czego jedna jest z nami :)
Fiffi:


Borys to samcol, który przybył z Demetrą i Fiffi niejako na doczepkę, totalny pasibrzuch, który świata nie widzi poza michą z mięsem, z tego powodu miał sporo kłopotów bo... utył, ale terapia odchudzająca podziałała :)
Borys:


Ostatnimi frecimi potworami są najmłodsze paskudy:

Artemis, córka Fiffi i czeskiego Chrisa, moja wyczekana i ukochana ruda paskuda. Od dawna miałam hopla na frecie rudości, ale dopiero w 2011 roku marzenie się ziściło i narodziła się Ruda. Arti to kopia charakteru mamusi, na ogół spokojna, stonowana, ale jak najdą ją głupawki to zachowuje się jak ADHD z epilepsją, rozbija się po całym mieszkaniu w szaleńych gonitwach :)
Arti:


Shogun, chłopak kompletnie nie planowany w tej danej chwili, ale zobaczyłam, pokochałam i przywiozłam ze Szczecina :)
Shogun to tchórz zachodniopomorski, rzadka odmiana tchórzyka na którą chorowałam od początku mojego fretkoholizmu. Jest przesympatyczny, początki były trudne bo Shogun jest dość charakterny, ale wyrósł z nadmiaru głupot i stał się przytulasem :)
Shogun:


Następny stwór również nie był planowany, ale nie ukrywam, że serce zabiło mi mocniej gdy dowiedziałam się o tym miocie.
Inka to hybryda, krzyżówka fretki i dzikiego tchórza. To zwierzak skomplikowany jak węzeł gordyjski, niebywale charakterna i wszędobylska, gdy ubzdura sobie zdobycie jakiegoś miejsca nic nie zmieni jej decyzji, ona MUSI tam wejść i nie liczy się czy to dach 2 metrowej klatki, szafa czy karnisze...
Jest małą strzygą szczypiącą i podgryzającą, ale nie przeszkadza mi to, Inka była dla mnie wychowawczym wyzwaniem i sądzę, że zadanie się udało :) Jedyny problem to rozróby jakie robi w stadku, martwi mnie to coraz bardziej.
Inka:


Nad bandą fretek czuwa oczywiście... kot :faja:

Kić przybyła do nas w 2000 roku jako paromiesięczna kupka zapchlonego nieszczęścia, wyciągnięta z kanału ściekowego. Moja mama przywlokła tą bidę z pracy.
Oczywiście kot w domu był nie do pomyślenia w rozumowaniu mego ojca (tak, tak, mam ojca, który jakby mógł, pozbyłby się całej tej czeredy) więc Kić została oficjalnie zgłoszona do adopcji.
Do dziś szukam jej domu :twisted:
Kić swoje nader wyjątkowe imię otrzymała spontanicznie, tak długo myślałyśmy z matulą nad stosownym imieniem, aż ta mała kulka futra zaczęła reagować na Kić, no to po co szukać dalej? :oops:
Kić wyrosła na dużą kotkę, waży w granicach 5kg, trzyma w ryzach całą frecią bandę i psa bez większego nakładu energii. Wszystkie okoliczne kaloryfery są jej, nigdy nie zaakceptowała sprzedaży akwarium, jak mogłam pozbyć się tak super grzejącej w tyłek... pokrywy :evil:
Kić:
(pokazuje jak się prawidłowo używa budki do spania...)

Ostatnim mięsożercą w rodzinie (nie liczę kanarka i jego zapędów do mrówczych jajek) jest pies a raczej suka.
Zibi to adopcja spontaniczna (nie wiem co mnie wtedy naszło), przyjaciółka zaproponowała, że po nowym roku pojedziemy zobaczyć jak wygląda krakowskie schronisko, ani ona, ani ja nie byłyśmy nigdy w schronie, tośmy pojechały.
Ona wróciła z czarnym kocurkiem a ja z czarnym psiurkiem, to było 2 stycznia 2011, w niedzielę :twisted:
Z Zibką problemów jest cała masa, nigdy nie miałam psa z takim ADHD jak ona, początki były baaardzo trudne, dużym utrudnieniem był brak socjalizacji z otoczeniem, Zibi bała się wszystkiego, od samochodów i ludzi do drzew i koszy na śmieci.
Nadal to pies problematyczny, ale co poradzę, kocham tego owsika (chociaż jakby była grzeczniejsza... ech, marzenia)
Zibi:


No, tośmy się przedstawili, ciąg dalszy nastąpi bo mi palce odpadają, teraz proszę o kciuki za Mami, boje się poniedziałku i ewentualnej potrzeby podjęcia tej najcięższej decyzji :-(

nenya - 2012-02-26, 09:47

Harpia - dwa szacuny na początek -
za ilość zwierząt do ogarnięcia - ja bym nie była w stanie ogarnąć TAKIEJ ilości stada, kochac jednakowo, bo jednak to jest wyrzeczenie się wakacji (ja moją ekipę zapakuję w transporter, wezmę marshalla i wio, albo podrzucę rodzicom), wyrzeczenie się niemal prywatnego życia ( no bo praktycznie cały Twój czas wolny, to..zwierzęta ?) no i nie wyobrażam sobie tworzyć rodziny, gdy mam tak wiele zwierząt zależnych ode mnie. Mam nadzieję, że nie odbierzesz tego w zły sposób, naprawdę - podziwiam.

no i drugi szacun - za hodowlę - materdyjo, jak moja młodzież dostała rui to myślałam, że mnie na zawsze skręci, że smród jajek przeżera mi się do mózgu - nigdy więcej płodnych fretek :) poza tym zachowanie jajecznego samca wobec innych...no nóż w kieszeni ;)

Rozumiem chorowanie na maść - ja serce mam po stronie arlekinów ( ostatni 'nabytek' ) jest prawie arlekinem - ma śliniak, nie ma maski, ale a) jest pastelem (buee) i b) ma tipsy zamiast skarpet :)

harpia - 2012-02-26, 10:47

Nenya, po co mi rodzina, już ją mam, fakt, że czasami osoby obce dziwnie się patrzą jak mówię, że muszę wypuścić dzieciaki z klatek, ale wtajemniczeni wiedzą o co chodzi :twisted:

Z jajcarzami nie jest tak źle jak się ma jednego, ja i tak bez nich mam stadko podzielone na "turnusy" czyli grupy wychodzące razem:
1. Niobe, Freja i Borys czyli kastraciki
2. MaMiśki - Mami i Misiu
3. Shogun (jeszcze do niedawna biegał z młodzikami, ale jajka robią swoje)
4. szarańcza czyli Inka, Arti, Lusia (siostra Inki), Baffi i Demi.

Każda grupka biega osobno bo się nie trawią, taki urok charakterów (dlatego nie potrafię uwierzyć w zgodność dużego stada, jak to mi kiedyś taki jeden z trójmiasta wciskał ;-) )

Ja tam rodziny dwunogiej nie mam w planach życiowych, wolę futerkowce :twisted:

Co do hodowli, to była premedytacja, szukałam malucha w danym kolorze i zdrowego, nie znalazłam to "zrobiłam" sobie sama, a później już poszło, nie umiem sobie wyobrazić domu bez bandy małych owsików a dodatkowo chcę coś zrobić dla Polskich fretek bo jak na razie to widzę, że Polskie hodowle w większości można porównać do fermy produkcyjnej, tylko niektórzy są lepiej wyszczekani od ferm :faja:

dagnes - 2012-02-26, 12:12

Harpia, ależ opowieść :shock: .
Czytanie zajęło mi cały poranek z kawką ;-) .

Nie wiem, jak udało Ci się przeżyć stratę aż tylu futerek.... Ja chyba nie dałabym rady.
Może pomaga Ci świadomość, że fretki żyją znacznie krócej niż koty i każdego freciego przyjaciela ma się po prostu krócej.... Ale i tak, przecież tyle zwierzaczków pożegnałaś przedwcześnie :-( .

Z twojej opowieści zapamiętałam fajne słowo - "fretkoholizm" :mrgreen: .
Myślę, że idealnie oddaje istotę tego, co robisz, ale bez negatywnego zabarwienia znaczeniowego :-D .

Mam małą prośbę - napisz ile masz zwierząt w domu, bo czytając straciłam rachubę :oops: .
(chyba 12 fretek, 1 kot, 1 pies i 1 kanarek, razem sztuk 15?)

Biedna Mami, z tego co piszesz, wynika, że jej stan się pogorszył.
Trzymam mocno kciuki za jutrzejszą wizytę u weta i mam nadzieję, że to jeszcze nie koniec :kiss: .

harpia - 2012-02-26, 12:50

11 fretek, kot, pies i kanarek (ojca nie liczę :mrgreen: )

To zawsze boli jak odchodzi przyjaciel, boli jeszcze bardziej jak jedno po drugim odchodzą :-(
Godzę się z odejściem staruszków, ale nie młodych, którym dopiero na świat, Isia miała całe życie przed sobą :-(

Niestety, fretki powinny żyć dłużej, ale działania ferm i pseudohodowli, które produkują na kolor i długość włosa powoduje, że weszliśmy w etap, kiedy fretki w wieku 4-5 lat określane są jako stare :shock: Normalnie fretka żyje około 12-15 lat, ale działania hodowców robią swoje, ostatnio z ciekawości szukałam hodowli, która nie używa fretek niemieckich od gościa o nazwisku Herzog (on pierwszy wypuścił w świat czarne fretki), nie znalazłam, co gorsza oglądając francuskie plany na ten rok można zobaczyć takie inbreedy, że włos się jeży i to nie tylko na głowie :cry:
Później rodzą się takie małe, piękne Isie, które umierają po 3 latach...

Niestety z mami po nocy coraz gorzej, obawiam się niewydolności nerek, mimo tego, że z chęcią bym po ścianach chodziła, weta mamy dopiero jutro po 16 wieczorem, urok wiochy zabitej dechami :-(
Zrobię jej badania krwi, żeby sprawdzić nerki, jeżeli moje obawy się potwierdzą, nie pozwolę jej cierpieć tak jak Majeczce :cry:
Mami odmawia jedzenia, po wepchaniu odrobiny ma odruchy wymiotne, jest źle :cry:

nenya - 2012-02-26, 13:16

harpia napisał/a:
Nenya, po co mi rodzina, już ją mam, fakt, że czasami osoby obce dziwnie się patrzą jak mówię, że muszę wypuścić dzieciaki z klatek, ale wtajemniczeni wiedzą o co chodzi :twisted:

Z jajcarzami nie jest tak źle jak się ma jednego, ja i tak bez nich mam stadko podzielone na "turnusy" czyli grupy wychodzące razem:
1. Niobe, Freja i Borys czyli kastraciki
2. MaMiśki - Mami i Misiu
3. Shogun (jeszcze do niedawna biegał z młodzikami, ale jajka robią swoje)
4. szarańcza czyli Inka, Arti, Lusia (siostra Inki), Baffi i Demi.

Każda grupka biega osobno bo się nie trawią, taki urok charakterów (dlatego nie potrafię uwierzyć w zgodność dużego stada, jak to mi kiedyś taki jeden z trójmiasta wciskał ;-) )

Ja tam rodziny dwunogiej nie mam w planach życiowych, wolę futerkowce :twisted:

Co do hodowli, to była premedytacja, szukałam malucha w danym kolorze i zdrowego, nie znalazłam to "zrobiłam" sobie sama, a później już poszło, nie umiem sobie wyobrazić domu bez bandy małych owsików a dodatkowo chcę coś zrobić dla Polskich fretek bo jak na razie to widzę, że Polskie hodowle w większości można porównać do fermy produkcyjnej, tylko niektórzy są lepiej wyszczekani od ferm :faja:


uhm, kolega z forum, kojarzymy, też nie bardzo mnie przekonuje 8-)

Ja bym nie potrafiła - druga osoba jest dla mnie równie ważna. Na szczęście zarówno rodzice jak i chłopak lubią freciochy :) u Ciebie fretki to styl życia, dlatego podziwiam, że masz odwagę, że wybrałaś taki.

No właśnie u mnie z jajecznym też tak było, że musiał biegac sam, co było uciążliwe, mam jeden pokój na stancji, dlatego naprawdę chylę czoła.

A wakacje to panna miewa w ogóle?

O swoich fretkach też mówię dzieciaki ( co najlepsze moja mama mówi do ekipy jak ich bierze na mizianie 'no chodź do babci' :mrgreen: ) więc rozumiem w tym względzie, wiem, że zjebę na rzeźni od weterynarz, że tak nazywam zwierzęta :roll:

Alani - 2012-02-26, 16:43

Prawnuczka pozdrawia 8-)

Moja mama aż się łapie za głowę, jak jej mówię ile masz fretek :mrgreen: :lol:
Brawa za utrzymanie stada, psa i kota (Bella też tak śpi na domku :mrgreen: )

Ja też zawsze "chrowałam" na arlekina, na dodatek z czarnym noskiem, aż pewnego pięknego dnia przyjechała Bella wraz z Harpią ;-)

Głaski dla bandy!

Sandra - 2012-02-26, 18:00

Harpia, Świat bez takich postaci jak Ty byłby szary... :kiss:
Szacun dla Ciebie i ...wszystkiego najlepszego.
Dzięki za to opowiadanie, bo dzięki niemu chociaż trochę poczułam klimaty FretkoŚwiata.... :kwiatek:

harpia - 2012-02-26, 19:18

Nenya, ja nie mogę wyjechać na dłużej niż jeden dzień, nie, nie chodzi o to, że stadko musi mieć opiekę bo ją ma jak ja wyjeżdżam (moja matula to taki sam fretkoświr jak ja, tylko kompa nie potrafi obsługiwać - i dobrze :twisted: )
Ja za tymi owsikami tęsknię, jak mam szkołę w weekend to prawie w każdej możliwej chwili dzwonię do domu i pytam co słychać, czasem mama mnie goni bo co się może zmienić w ciągu godziny czy dwóch, ale ja tak mam ;-)

W zeszłym roku pojechałam odwiedzić rodzinę w Świnoujściu, nie byłam tam od hohooo, będzie z 10-12 lat, morze chciałam zobaczyć, takie 2-3 tygodniowe wakacje zrobić.
Po tygodniu łaziłam po ścianach, dzwoniłam do domu jak pokręcona i ustalałam sobie termin powrotu, pal licho morze i rodzinkę, która stopień rozwoju zatrzymała na yorku, ja chcę do moich futer.
Zawsze jak wracam to odpoczywam siedząc tu i ciesząc się stadkiem, jak włażą mi na kolana, zaczepiają do zabawy, podszczypują. Kocham patrzeć na Inkę, kiedy rozbawiona pogonią włącza swoje sprężynki i podskakuje na czterech łapkach w miejscu. Na Demetrę, która nieśmiało stuka noskiem w nogę, żeby ją wziąć "opa" na rączki i wyprzytulać, na Bafficę, która w zabawie załączy wsteczny i skacząc ucieka od doopy strony machając łepkiem na boki. Na moją Frejową białą "pikawę", która nie potrafi gęgać jak normalna fretka, tylko pika (śmieję się, że to włoska krew :mrgreen: )
Ja dopiero przy nich odpoczywam, jasne, nie zawsze jest słodko bo młodziki dają nieziemsko w kość, ale mam com chciała ;-)
Nie wyobrażam sobie życia bez tych istot i hodowla jest tu najmniej ważna, jesteśmy tutaj dla siebie, nie ja dla nich czy one dla mnie, ale dla siebie nawzajem, a hodowla to tylko chęć rozprzestrzenienia tej freciej zarazy dalej, na inne osoby :-)

Alani, nigdy Ci tego nie mówiłam bo okazji nie było, ale wiec, że jesteś jednym z najwspanialszych domków, które mają moje wnuki, bardzo boli mnie brak informacji o losach matki Bellutkowej, ale nic na to nie poradzę, trafiłam na dwie fałszywe osoby, które wykorzystały zaufanie.
Oby wszystkie freciaki miały domki takie jak Twój, idealne :-D

gerda - 2012-02-26, 22:48

Tak mi przykro Harpia,że masz tak ciężko chorą w domu! :-( Już czytając Twoją świetną opowieść - o fretkach(o których nic do tej pory nie wiedziałam) pomyślałam,że ja nie dałabym rady-za krótko żyją! Wszystko co myślę,napisała Dagnes- życzę Ci powodzenia w tym co robisz,ale muszę to napisać- najfajniejszy, najpiękniejszy jest KIĆ! :mrgreen: Pozdrawiam wszystkie dwu i czworonogi! :kwiatek:
nenya - 2012-02-27, 14:25

harpia napisał/a:
Nenya, ja nie mogę wyjechać na dłużej niż jeden dzień, nie, nie chodzi o to, że stadko musi mieć opiekę bo ją ma jak ja wyjeżdżam (moja matula to taki sam fretkoświr jak ja, tylko kompa nie potrafi obsługiwać - i dobrze :twisted: )
Ja za tymi owsikami tęsknię, jak mam szkołę w weekend to prawie w każdej możliwej chwili dzwonię do domu i pytam co słychać, czasem mama mnie goni bo co się może zmienić w ciągu godziny czy dwóch, ale ja tak mam ;-)

W zeszłym roku pojechałam odwiedzić rodzinę w Świnoujściu, nie byłam tam od hohooo, będzie z 10-12 lat, morze chciałam zobaczyć, takie 2-3 tygodniowe wakacje zrobić.
Po tygodniu łaziłam po ścianach, dzwoniłam do domu jak pokręcona i ustalałam sobie termin powrotu, pal licho morze i rodzinkę, która stopień rozwoju zatrzymała na yorku, ja chcę do moich futer.
Zawsze jak wracam to odpoczywam siedząc tu i ciesząc się stadkiem, jak włażą mi na kolana, zaczepiają do zabawy, podszczypują. Kocham patrzeć na Inkę, kiedy rozbawiona pogonią włącza swoje sprężynki i podskakuje na czterech łapkach w miejscu. Na Demetrę, która nieśmiało stuka noskiem w nogę, żeby ją wziąć "opa" na rączki i wyprzytulać, na Bafficę, która w zabawie załączy wsteczny i skacząc ucieka od doopy strony machając łepkiem na boki. Na moją Frejową białą "pikawę", która nie potrafi gęgać jak normalna fretka, tylko pika (śmieję się, że to włoska krew :mrgreen: )
Ja dopiero przy nich odpoczywam, jasne, nie zawsze jest słodko bo młodziki dają nieziemsko w kość, ale mam com chciała ;-)
Nie wyobrażam sobie życia bez tych istot i hodowla jest tu najmniej ważna, jesteśmy tutaj dla siebie, nie ja dla nich czy one dla mnie, ale dla siebie nawzajem, a hodowla to tylko chęć rozprzestrzenienia tej freciej zarazy dalej, na inne osoby :-)

Alani, nigdy Ci tego nie mówiłam bo okazji nie było, ale wiec, że jesteś jednym z najwspanialszych domków, które mają moje wnuki, bardzo boli mnie brak informacji o losach matki Bellutkowej, ale nic na to nie poradzę, trafiłam na dwie fałszywe osoby, które wykorzystały zaufanie.
Oby wszystkie freciaki miały domki takie jak Twój, idealne :-D



Z obdzwanianiem również rozumiem - jak byłam w szpitalu ostatnio, to moi rodzice wysyłali mi mmsy ze zdjęciami fredziochów, podobnie jak wyjeżdżam gdzieś i zostawiam fretki na hotelu to tęsknię, dzwonię i zamęczam :oops: Dlatego preferuję format play pen+ żarło+ transporter i wio w świat ! :) Moje fretki nawet na kajakach ze mną były, ale wtedy była ich dwójka, czwórkę z bidą ogarnę, jedenastki, która się nie toleruje nie wyobrażam sobie w namiocie w ogóle ;)

Dla Alani to w ogóle wielki szacun, ja w jej wieku... :D
Fretki w ogóle potrafią dać nieziemsko w kość, pamiętam, że były wieczory, kiedy wracałam zmachana skądś, i zastawałam totalny rozpiździel, z gównami na lampach, a cala czwórka wręcz wisiała na prętach i dyszała rządzą chaosu, i czułam, że nie mam siły. A potem wypuszczałam, ktoś przede mną odtańczył, ktoś zagadał, a trzeci wspiął się słupka, żeby zajrzeć mi w oczy i od razu wiedziałam po co to i w imię czego - także rozumiem, na pewno fretki będą mi towarzyszyć przez życie, ale cztery, to jest ilośc zaporowa, ponad tą liczbę rysuje mi się wyrzeczenie nie do ogarnięcia/sprostania. Ale podobno baby potrafią dużo, widzę właśnie :)

harpia - 2012-02-27, 18:10

:cry:


Bianka 4 - 2012-02-27, 18:22

Harpio, tak bardzo mi przykro z powodu Mami [*]
dagnes - 2012-02-27, 18:50

Harpio, bardzo Ci współczuję :-( .
Rozumiem, że twoje przypuszczenia się potwierdziły...?

Biedna Mami [*].
Najważniejsze, że była szczęśliwa z Tobą tak długo, jak tylko się dało.

Przytulam Cię mocno :kiss: .

Alani - 2012-02-27, 19:18

Mami (*) :cry:
Harpia trzymaj sie ... Tak mi przykro :(

(dzięki dziewczyny, staram sie jak mogę ... fretki przynajmniej nie zdradza, nie plotkuja, nie skrzywdza, nie bedą fałszywe, bo kochają szczerze całymi swoimi małymi serduszkami, są moja ostoja po ciężkim dniu, jak sie przytulaja, nawet jak dziabna)

Nenya mi nie zabawy w głowie, wole sie uczyć (wiem, ze to dziwne) bo niewiadomo co sie stanie w przyszłości (zazdroszczę ci twojego przyszłego zawodu).



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group