BARFny Świat Strona GłównaBARFny Świat Strona Główna
FAQ  Szukaj  Użytkownicy  Grupy Rejestracja  Album  Kontakt  Zaloguj

Poprzedni temat :: Następny temat
Kot "nieobsługiwalny" u weterynarza
Autor Wiadomość
apple 

Pomogła: 2 razy
Dołączyła: 24 Lip 2013
Posty: 433
Skąd: warszawa
Wysłany: 2018-08-02, 09:23   

Jasne, że nie zawsze.
Z opisu Agnikot wywnioskowałam, że akurat na Kicię taki sposób by się sprawdził, wygląda to podobnie jak z Rudolfem.
Jak sobie wyobrażę próby zagadywania Rudolfa przez jakiegokolwiek weta, to mnie ogarnia pusty śmiech.
Przypomniał mi się dr Garncarz, który próbował wesprzec swoją małżonkę w opanowaniu Rudolfa. Po pierwszym podejściu, opatrując rękę zrezygnował twierdząc, że "on musi mieć sprawne ręce żeby operować". Nie muszę pisać, że wtedy nic z tego nie wyszło...
 
 
Agnikot 

Barfuje od: 04.2018
Udział BARFa: 90-100%
Pomogła: 1 raz
Dołączyła: 03 Mar 2018
Posty: 89
Skąd: Zielona Góra
Wysłany: 2018-08-02, 17:01   

apple, zgadza się, też o tym myślałam, ona generalnie lubi siedzieć w kontenerku i czuje się w nim bezpiecznie. Myślałam nawet o zmianie kontenerka na taki ze ściąganą górą i dopiero teraz zauważyłam, że w moim też można ją zdjąć :lol:
To faktycznie może złagodzić stres u Kici, jednak wątpię czy całkowicie rozwiązałoby problem pobierania krwi. Ale jeśli chodzi o jakieś szybkie zabiegi np. szczepienie, to i owszem może być dobry pomysł. Następnym razem spróbuję :kwiatek:
 
 
kmona 

Dołączyła: 10 Lis 2017
Posty: 12
Wysłany: 2018-08-03, 12:11   

Moja Mona walczy u weterynarza, mnie też gryzie i atakuje. Do pobierania krwi jest usypiana. Dziś dostała leki i mocno mnie pogryzła. Coś okropnego. W dodatku teraz już się mnie boi. Myśli, że znowu coś jej będę robiła. Ja też mam wyrzuty sumienia, że ją krzywdzę, mimo że przecież to dla jej dobra.
 
 
Mada 

Dołączyła: 05 Lip 2018
Posty: 7
Skąd: Lublin
Wysłany: 2018-08-20, 13:40   

Znalazłam ten wątek przez przypadek już jakiś czas temu kiedy szukałam rozwiązania na obcięcie pazurów mojemu kotu.
Niestety mój kot również jest nieobsługiwalny.
Dosłownie zamienia się w potwora. Jestem załamana...

Wyobraźcie sobie, że większość weterynarzy w okolicy nie jest w stanie opanować tego kota i wprost mówią o tym, że po prostu nie dadzą rady, żeby z kotem już nie przychodzić. A ja musiałam poszukać kogoś, kto mojemu kotu obetnie pazury, bo się biedak zaczepiał o mój dywan z długim włosiem...
No i trafiłam na bardzo miłą Panią, którą poprosiłam o wizytę domową tłumacząc to tym, że mój kot z progiem domu zamienia się w bestię, a w domu zanim kot się zorientuje o co chodzi, będzie parę sekund okazji żeby go złapać.

Słuchajcie, tragedia...
Kot uciekał, warczał tak głośno, że chyba cała okolica słyszała, darł się jakby go ze skóry obdzierali... Obsikał wszystko w pokoju, futro garściami leciało. Tak bardzo walczył, że trwało to może godzinę. Po Pani weterynarz było widać wielkie opanowanie, za co podziwiam. Mi było wstyd... Nie poddała się, spokojnie do niego mówiła, ale ten nie odpuszczał. Po godzinie z wielkim trudem, kiedy kot już nie miał chyba siły bo leżał i dyszał, złapała go za kark i "jakoś poszło".
Nie wszystkie, ale przynajmniej przednie łapy. Pani weterynarz cała we krwi mimo rękawic, ja z mamą całe we krwi, kwiatki na podłodze, kot płacze jakby apokalipsa nadchodziła. A to tylko pazury...

Ani razu nie udało się tego zrobić w gabinecie weterynaryjnym. Ani razu w spokoju. Kot rzucał się z pazurami na twarz od razu po otwarciu kontenera, nie dało się go złapać w żaden sposób, potem nie dało się go wsadzić z powrotem. Weterynarz powiedziała, że pracuje już ładne pare lat i wiele widziała, ale tak silnego i zdeterminowanego kota nie widziała nigdy. Tak mocno walczył, że nie mogła go dosłownie utrzymać. Walczył jakby naprawdę działa mu się krzywda. A ja po wszystkim usiadłam i płakałam, że on tak to przeżywa.

Jak był mały, weterynarz powiedział, że kaszel który się czasami u niego pojawia jest z powodu kłaczków. No i żeby się nie martwić. I wyobraźcie sobie, że uwierzyłam na tyle, że dalej nie drążyłam sprawy. Ma swoją trawę, kupiłam też pastę odkłaczającą, miałam wrażenie, że jest lepiej, ale kaszel nadal raz na jakiś czas się pojawiał.
Pani weterynarz, która u nas była zasugerowała astmę.
I sprawa sie skomplikowała.

Przeczytałam o tym, teoretycznie mogłoby się zgadzać. Ale w praktyce trzeba wykonać wiele badań, które nie przejdą u tego kota. A nie zdecyduję się podać głupiego jasia na ślepo 10-letniemu kotu. Nie wiem czy jest na tyle zdrowy żeby nie było komplikacji. A badań krwi też nie zrobię, bo nie ma po prostu jak. Kot nie da sobie zrobić nic.
I koło się zamyka.

Kot wprawdzie nie umiera mi na rękach, ale boję się, że tak to się właśnie skończy. Kaszel ma może raz na tydzień, raz na kilka dni, raz na 3 tygodnie, to zależy (niestety nadal nie wiem od czego).
Wpadłam już z tego wszystkiego w nerwicę. Sprawdzam co jakiś czas czy kot oddycha, mimo tego że taki kaszel ma od zawsze. Nakręcam się, czytam o astmie, wmówiłam już sobie, że kot niedługo mi umrze na rękach jak nic z tym nie zrobię. Z drugiej strony naprawdę nie wiem jak wyczarować możliwość bezpiecznego zbadania kota bez podawania głupiego jasia na ślepo.

Nie wiem czy nie powinnam odpuścić i pozwolić mu dożyć w spokoju tyle, na ile jego zdrowie pozwoli.
Jestem na siebie totalnie zła. Gdybym nie uwierzyła tamtemu weterynarzowi i próbowała szukać przyczyn kaszlu, nie byłabym pewnie w tej sytuacji. Może dałoby się zbadać go wcześniej.

Nagrałam ten jego kaszel. Chyba pójdę do tej Pani weterynarz i pokażę ten film. Podobno przyczyn takiego kaszlu może być wiele. Szczerze mówiąc jest mi okropnie wstyd, że tak panikuję... Spróbuję chyba zrobić kilka rzeczy, które nie wymagają diagnozy. Zmieniałam żwirek, ale nie zauważyłam rezultatów. Rzeczywiście widziałam, że kot zdecydowanie rzadziej kaszle gdy podaję mu pastę odkłaczającą i kiedy ma dostęp do trawy. (a może to był tylko dobry okres w tym kaszlu?). Ale od jakiegoś czasu nie chce jeść tej pasty i wyczuje nawet kropelkę pasty w rybie. I nie tknie niczego.

Może wy macie jakieś pomysły? Może dodacie mi trochę otuchy? Wiele pomogło mi to, że nie tylko ja mam z tym problem. Wiele pomogły mi słowa, które tu przeczytałam, że może pozwolić kotu po prostu dożyć swojej emerytury i dać odejść bez stresu.
Jednak staram się walczyć, bo kot jest dla mnie rodziną.
Jestem na skraju załamania psychicznego, naprawdę. Na tego kota dosłownie nic nie działa. Kaftanik, kaganiec, ręcznik, kocyk, gabinet, dom, nic nie jest ważne, bo kiedy ktoś próbuje coś przy nim zrobić, on programuje się na zabijanie.
 
 
kmona 

Dołączyła: 10 Lis 2017
Posty: 12
Wysłany: 2018-08-20, 14:34   

10 lat to jeszcze nie jest stary kot. Można podać tego głupiego jasia. Narkoza wziewna też jest w miarę bezpieczna. W każdym razie kaszel może być też oznaką choroby serca. Kot też kaszle, jeśli jest zarobaczony, więc może zacząć od odrobaczenia? Kolejna rzecz - jesli kot nawet zostanie zdiagnozowany, to i tak jest niewielka szansa, że przyjmie jakikolwiek lek, chyba że lek będzie schowany w kulce pasztetu, ale wiele kotów wyczuwa tabletkę i ją wypluwa.

Czy ten kot był kiedyś bezdomny? Moja kotka też się panicznie broni. Mam wrażenie, ze koty które od zawsze miały dom, są duzo spokojniejsze.
 
 
Mada 

Dołączyła: 05 Lip 2018
Posty: 7
Skąd: Lublin
Wysłany: 2018-08-20, 19:01   

Przechodziłam kiedyś przez targ, gdzie ludzie sprzedawali zwierzęta i stamtąd go wzięłam. Był bardzo mały, bardzo brudny, wg weterynarza miał max 5 tygodni. Nie znam jego historii niestety. Zapewne biegał u tamtej kobiety pod domem, może został odtrącony od matki? Nie mam pojęcia.
On zawsze był "charakterny". Jak był mały to było z nim jeszcze gorzej, ale wtedy dało się nad nim zapanować, a teraz ma tyle siły, że po prostu się nie da. Inne koty, psy, ćmy - na każde inne zwierze tak reaguje. Jak pod oknem przechodzi kot, to muszę zamykać okno żeby mu do głowy nic głupiego nie wpadło.

No właśnie, ale co jeśli to jest choroba serca i organizm nie wytrzyma narkozy? Jest taka możliwość? Czy może jest to bardzo ekstremalny scenariusz? Mam w głowie same czarne scenariusze...
Kot ma 10 lat, nigdy nie chorował, nie musiał brać żadnych leków, tylko ten kaszel...
Nie wiem czy ma to jakiś związek z chrapaniem? Niby Tosiek to dachowiec, ale pyszczek wydaje się trochę krótszy niż u innych kotów, może stąd to chrapanie, a może stąd też ten kaszel?

Spróbuję się za niego porządnie wziąć. Postaram się mu podawać tą pastę odkłaczającą, spróbuję go odrobaczyć. Ale może najpierw zrobię badania, żeby sprawdzić czy jest to w ogóle potrzebne. Albo spróbuję odrobaczyć go "naturalnie". Tylko czy naturalne sposoby odrobaczania są skuteczne?
A jeśli nie, czy istnieje jakiś mocno bezpieczny środek odrobaczający? Słyszałam wiele historii, że kot po tabletkach umiera...

Kot brał już leki uspokajające kiedy chodziliśmy do weterynarza. Niestety w momencie wejścia do gabinetu magicznie ulatniały się jego skutki, ale w kulce pasztetu ich nawet nie poczuł, także tabletki mamy w razie czego opanowane do perfekcji.
 
 
gpolomska 
Admin techniczny

Barfuje od: gpolomska
Pomogła: 2 razy
Dołączyła: 07 Sty 2013
Posty: 1740
Skąd: Mysłowice
Wysłany: 2018-08-21, 06:44   

Ponieważ zeszło na odrobaczanie, to dalsza część dyskusji przeniesiona została to https://www.barfnyswiat.o...573482#12573482
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Template forumix v 0.2 modified by Nasedo. Done by Forum Wielotematyczne